Moje zdziwienie jest nie bywale ,ale szybko sie otrzasam . Podchodze do niej i mocno ja przytulam . Rowniez sie we mnie wtula . Nigdy nie robilam tego . Nie pocieszalam nikogo .No chyba ,ze Prim . Ale Johanna to nie dziecko . Czuje jak moczy moja kurtke na ramionach . Nie robie nic tylko ja przytulam . Wiem ,ze to jej wystarczy . Nadal sie dziwie . Ona placze ? To chyba sen . Ale nie ona na prawde placze . Na prawde ma uczucia . Zauwazam jak wiele mamy wspolnego . Nam obu zgineli ojcowie . Ale nie chce o tym teraz myslec . Johanna powoli sis uspokaja . Zastanawiam sie co sie stalo z reszta jej rodziny . Wole jej o to nie pytac.Wiem jak to boli.
- Ciii.. Juz dobrze ... - staram sie ja uspokoic . Ale to nie takie latwe . Doskonale wiem co przezywa . Przezywalam dokladnie to samo .Ale nie musi siebie obwiniac . To nie jest jej wina . Skoro tak sie stalo ...
- Katniss ! Ale nic nie jest dobrze - odrywa sie ode mnie i patrzy mi prosto w oczy szlochajac . - Ty nie rozumiesz . Ja go zabilam i nie tylko jego . Mialam siostre ,mame ,chlopaka ,tate ... I kapitol mi to wszystko zabral . - Placze jeszcze mocniej opadajac na ziemie . Patrze na nia oslupiala . Nie wiem co powiedziec .
- Sama to mowisz . To Kapitol ci ich zabral ... - jeszcze glosniej placze . Nie wiem co zrobic . Siadam obok niej .
- O moim tacie ... Juz wiesz .- zbywa moje slowa . Zaczyna opowiesc .Nie przerywam jej . Powiedzenie wszystkiego pomaga .- To bylo trzy lata przed moimi igrzyskami . Matka sie zalamala . Juz wtedy . Ale to byl poczatek . Mialam chlopaka . Mial na imie Louis . Kochalam go ponad wszystko . Tiffany ,moja siostrzyczke ,tez bardzo kochalam . Mialam tylko ich . No i wtedy to sie stalo . Wylosowali mnie . Louis przyszedl do mnie . Mowil zzebym dala z siebie wszystko ,ze bedzie czekal . Och ,jaka ja bylam naiwna . Tiffany tez przyszla . Plakala . Blagala ,zebym wygrala dla niej. I to zrobilam . Nie wiedzialam jeszcze nic . Moj " wybryk " na arenie . I wszystko spiepszylam .Zabili ja na moich oczach . W Kapitolu . Jak wrocilam do domu Louis tez nie zyl . A matka ? Ona sama popelnila samobojstwo . Zostalam sama ... - konczy . Przysuwam sis do niej . Juz nie placze . Juz znowu jest obojetna Johanna . Teraz wiem , ze to maska . W glebi duszy jest bezbronna ,samotna ... Przytulam ja . Chce jej powiedziec ,ze nie jest sama . Ze ma mnie , Annie , Peete , Haymitch . Ale mnie wyprzedza :
- No mam ciebie ,Annie ,Peete ... i tego starego pijaka . - Obie wybuchamy smiechem . Johanna tez mnis przytula . Juz nie dostrzegam w niej tylko sojusznika . Dostrzegam w niej przyjaciolke ,bratnia dusze . Obie stracilysmy bliskich . Obie nie naiwdzimy Kapitolu .Nie zauwazylysmy ,ze sie troche sciemnilo . Zauwazam to i proponuje zebysmy wracaly . Wstaje biore kroliki i pomagam Johannie niesc kawalki wczesniej porabanego drewna . Wracamy do domu .Gdy jestesmy niedaleko plotu znow pograzam sie w myslach .Mam wyrzuty sumieni . To dlatego Johanna przerywala nasze " czulosci " . Chyba odczytuje moje mysli bo mowi .
-Nie martw sie . Nie przeszkadzacie mi .Po prostu lubie dokuczaczac innym . - prycha . Czuje ulge . Gdy dochodzimy do plotu zauwazam Peete wyrywajacego sie Haymitchowi . Haymitch wrzeszczy cos za nim ,ale nie slysze tego . Peeta idzie w strone lasu. Nie widzi jeszcze nas . Wychodzimy mu naprzeciw . Podbiega do mnie .
- Gdzie wyscie ,do cholery , byly ? - pyta . Nie krzyczy . On nigdy na mnie nie krzyczy .Nie liczac tego dnia kiedy przywiezli go z Kapitolu . Ale to nie byl on . To nie byl moj Peeta. Moj Peeta nigdy nie krzyczy na mnie .
- Jak to gdzie ? - smieje sie Johanna . - No po drewno i zwierzyne . Tak jak kazales . - dodaje i obie robimy niewinne minki .
- Ciii.. Juz dobrze ... - staram sie ja uspokoic . Ale to nie takie latwe . Doskonale wiem co przezywa . Przezywalam dokladnie to samo .Ale nie musi siebie obwiniac . To nie jest jej wina . Skoro tak sie stalo ...
- Katniss ! Ale nic nie jest dobrze - odrywa sie ode mnie i patrzy mi prosto w oczy szlochajac . - Ty nie rozumiesz . Ja go zabilam i nie tylko jego . Mialam siostre ,mame ,chlopaka ,tate ... I kapitol mi to wszystko zabral . - Placze jeszcze mocniej opadajac na ziemie . Patrze na nia oslupiala . Nie wiem co powiedziec .
- Sama to mowisz . To Kapitol ci ich zabral ... - jeszcze glosniej placze . Nie wiem co zrobic . Siadam obok niej .
- O moim tacie ... Juz wiesz .- zbywa moje slowa . Zaczyna opowiesc .Nie przerywam jej . Powiedzenie wszystkiego pomaga .- To bylo trzy lata przed moimi igrzyskami . Matka sie zalamala . Juz wtedy . Ale to byl poczatek . Mialam chlopaka . Mial na imie Louis . Kochalam go ponad wszystko . Tiffany ,moja siostrzyczke ,tez bardzo kochalam . Mialam tylko ich . No i wtedy to sie stalo . Wylosowali mnie . Louis przyszedl do mnie . Mowil zzebym dala z siebie wszystko ,ze bedzie czekal . Och ,jaka ja bylam naiwna . Tiffany tez przyszla . Plakala . Blagala ,zebym wygrala dla niej. I to zrobilam . Nie wiedzialam jeszcze nic . Moj " wybryk " na arenie . I wszystko spiepszylam .Zabili ja na moich oczach . W Kapitolu . Jak wrocilam do domu Louis tez nie zyl . A matka ? Ona sama popelnila samobojstwo . Zostalam sama ... - konczy . Przysuwam sis do niej . Juz nie placze . Juz znowu jest obojetna Johanna . Teraz wiem , ze to maska . W glebi duszy jest bezbronna ,samotna ... Przytulam ja . Chce jej powiedziec ,ze nie jest sama . Ze ma mnie , Annie , Peete , Haymitch . Ale mnie wyprzedza :
- No mam ciebie ,Annie ,Peete ... i tego starego pijaka . - Obie wybuchamy smiechem . Johanna tez mnis przytula . Juz nie dostrzegam w niej tylko sojusznika . Dostrzegam w niej przyjaciolke ,bratnia dusze . Obie stracilysmy bliskich . Obie nie naiwdzimy Kapitolu .Nie zauwazylysmy ,ze sie troche sciemnilo . Zauwazam to i proponuje zebysmy wracaly . Wstaje biore kroliki i pomagam Johannie niesc kawalki wczesniej porabanego drewna . Wracamy do domu .Gdy jestesmy niedaleko plotu znow pograzam sie w myslach .Mam wyrzuty sumieni . To dlatego Johanna przerywala nasze " czulosci " . Chyba odczytuje moje mysli bo mowi .
-Nie martw sie . Nie przeszkadzacie mi .Po prostu lubie dokuczaczac innym . - prycha . Czuje ulge . Gdy dochodzimy do plotu zauwazam Peete wyrywajacego sie Haymitchowi . Haymitch wrzeszczy cos za nim ,ale nie slysze tego . Peeta idzie w strone lasu. Nie widzi jeszcze nas . Wychodzimy mu naprzeciw . Podbiega do mnie .
- Gdzie wyscie ,do cholery , byly ? - pyta . Nie krzyczy . On nigdy na mnie nie krzyczy .Nie liczac tego dnia kiedy przywiezli go z Kapitolu . Ale to nie byl on . To nie byl moj Peeta. Moj Peeta nigdy nie krzyczy na mnie .
- Jak to gdzie ? - smieje sie Johanna . - No po drewno i zwierzyne . Tak jak kazales . - dodaje i obie robimy niewinne minki .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz